wtorek, 6 września 2016

#goingnorth, czyli Aomori i Hirosaki



Ja, statek, most, muzeum i budynek jak z Korei Płn.
Kiedy dotarłyśmy do Aomori, już się ściemniało, ale na szczęście nabrzeże (i – jak wspominałam w poprzednim wpisie – nasz hotel) znajduje się tam jakieś trzy minuty z buta od stacji, mogłyśmy więc zobaczyć jedną z lokalnych atrakcji – dawny prom, teraz stoi zacumowany jako muzeum. Praktycznie nad statkiem przerzucony jest imponujący most, a kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się trzeci ważny spot – muzeum święta Nebuta, które odbywa się tutaj co roku na początku sierpnia. Spóźniłyśmy się więc na nie kilkanaście dni, ale dzięki muzeum i tak zobaczyłyśmy ((następnego dnia rano, bo kiedy dotarłyśmy było już oczywiście zamknięte) kilka niesamowitych, oświetlonych platform, które są główną atrakcją imprezy. Dzięki ekspozycji można się dowiedzieć, jak to jest zrobione (w całości z japońskiego papieru, a w środku montują żarówki ), a nawet samemu trochę pokleić, ale nie podjęłyśmy tego wyzwania. Z przyjemnością za to wróciłabym kiedyś latem do Aomori, żeby zobaczyć honmono (oryginał).


Kolorowe jarmarki
Kaisendony i kawałek kuponu
Udało nam się też trafić na lokalny targ rybny i zjeść tam śniadanie w postaci kaisendon, czyli michy ryżu z nałożonymi na wierzch plastrami świeżej ryby i owocami morza. Mają tam spoko system: przy wejściu na targ kupujesz zestaw kuponów, jeden wymieniasz na michę z ryżem, a potem ruszasz między stragany i płacisz kolejnymi kuponami za to, co chcesz mieć na wierzchu (poszczególne składniki różnią się kuponową ceną). Ale to opcja dla fanów surowej ryby z rana ;)

Z Aomori ruszyłyśmy do Niigaty, gdzie zaplanowałyśmy nocleg („zaplanowany” to dużo powiedziane, ale tak czy siak spędziłyśmy tam noc), ale po drodze chciałyśmy jeszcze wyrwać trochę czasu w Hirosaki, mieścinie z malutkim zameczkiem. To była dobra beka. Zamek, owszem, stoi, ale… Przeniesiony z pierwotnych fundamentów jakieś 50 metrów dalej. Nie doczytałam się nigdzie wyjaśnienia, w jakim celu to zrobiono. Tak więc na wzniesieniu mamy standardową, kamienną bazę, a sam zameczek stoi tuż obok na ziemi, na dodatek ogrodzony drewnianym płotem, sprawiającym, że całość wygląda jak eksponat z muzeum miniatur. Dodacie jeszcze do tego drewnianą platformę, na którą wchodzi się, żeby oglądać zameczek i robić sobie z nim zdjęcia. Ostra jazda.

Best. Castle. Ever.
I tym mocnym akcentem zakończyłyśmy zwiedzanie Tōhoku. Pozostało już tylko przedostać się szaloną trasą (szaloną, bo trzeba trochę kombinować, żeby przejechać całość tylko JR-em) z powrotem do Kansai . 

Ale nie był to koniec zwiedzania W OGÓLE :D

次回: Śladami Nobunagi (prawdziwego i filmowego), czyli – wreszcie – Hikone i Azuchi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz