wtorek, 5 kwietnia 2016

Last month / 3月

Tym razem mniej jedzenia (jak przystało na dziecko swoich czasów fotografuję niemal wszystko, co jem, ale wstawianie tego na bloga byłoby już chyba przesadą) a więcej spoilerów co do treści kolejnych wpisów :)

W marcu (korzystając z ponad miesięcznej przerwy wiosennej) ruszyłam w podróż. Najpierw samotną i sentymentalną: do Hakone i Tokio. Na dole widać główną stację  JR w Osace. Na górze pośrodku: nocna i deszczowa Tokio Tower fotografowana z Roppongi Hills (na żywo było dużo piękniej, ale żaden mój aparat nie radzi sobie z nocnymi zdjęciami). Kawa jako stały element podróży - tania z konbini (w uroczym kubku), lub mniej tania z sieciówki (z kilkoma miłymi słowami).

Powrót na stare śmieci! W Fujiya nadal podają świetne desery, Japończycy niezmiennie używają dziwnych aplikacji w telefonach, karpie w hotelowym stawie wciąż grube i żarłoczne, a ja nadal wyrastam ponad poziom (tylko fizycznie, za to o jakieś 10 cm; koleżanka z Polski obecnie będąca na stażu wpasowuje się dużo zgrabniej). 

W trójkę na podbój Shikoku! Ale najpierw do najstarszego w Japonii onsenu. I na ramen z masłem :D

Bawimy się w cosplay w japońskich zamkach.

Lokalne wycieczki. Wyprawa do Osaki ZASADNICZO NA ZAKUPY, ale przy okazji też do muzeum. Plus dworzec wspomniany kilkanaście linijek wyżej, tym razem z góry. Oraz to, co piję i  co czytam.

Osaka Museum of Housing and Living (spisuję angielską nazwę z ulotki), czyli ostatnie darmowe wejście w tym semestrze, zanim wejściówki z uczelni straciły ważność. Fajne muzeum, tylko za dużo zwiedzających (10 minut po otwarciu pełne już było głośnych Chińczyków).

Treat yourself, czyli prezenty ode mnie dla mnie ;) Najpierw Gintoki - Momotarō z Okayamy, potem zielonoherbaciane maseczki z Hello Kitty (jak najbardziej osaczańskie), a na koniec znów mały biały kotek, tym razem z Naruto (trzyma w łapkach wir).

Trochę inne podejście do jedzenia: gigantyczny burger (10 warstw) w jednym z japońskich fast foodów, oraz jedzenie ofiarowane Buddzie w jednej ze świątyni na Shikoku (zauważcie, że ofiarujący w części już je otworzyli, żeby Budda się nie męczył).

Kwiaty wiśni pojawiają się w jedzeniu jakiś miesiąc wcześniej niż na drzewach. Sakurowej posypki na frytki w macu nie polecam, napój ujdzie (pamiętam go sprzed dwóch lat). Pepsi smakuje w miarę jak Pepsi, tylko trochę dziwniejsze (jakiś posmak się błąka). W sakura latte ze Starba pływają flufle z truskawek, jak ktoś lubi to zachęcam, ale mnie przypominało trochę rozbebłane truskawki z kompotu. Sakurowe lody bardzo na propsie, zawierają nawet fragmenty liści z drzewa :)

Nasze programy zajęć na semestr wiosenny także w sakurowych klimatach: różowe jak moja przyszłość (powrót na zajęcia 7 kwietnia)! Pod spodem najlepsza hotelowa ulotka po angielsku, jaką widziałam w życiu (przepraszam za niewyraźność, to może być wina mojego trzęsienia się ze śmiechu podczas fotografowania).

To, co jeszcze pojawi się na blogu: sumo i wirujące Naruto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz